Wiedzę na temat dziegciarstwa otrzymał od dziadka Grzegorza. Jako dziecko słuchał fascynujących opowieści, które zapadły mu w pamięć. Podczas wakacyjnych wędrówek czy pasania krów i baranów, dziadek opowiadał o tajemniczej dziedzinie – dziegciarstwie. Na prośbę wnuka pokazał, na czym polega proces. Długo wybierał odpowiednie drzewo, wykopał dół, wszystko poukładał i zapalił. Ponieważ, jak opowiadał, do powstania dziegciu konieczne są czary, padł na kolana, trzykrotnie powtórzył znak krzyża, obchodząc kopiec ze wszystkich stron. Odprawił swoje ceremonie i dziegieć wypłynął.
Dziadek pana Romana brał na plecy krosna – rodzaj plecaka – i szedł handlować dziegciem. Z powodu biedy podróżowano na nogach, czasami aż za Wisłę. Dziegciarstwem zajmowała się cała wieś, dlatego też brakowało materiału. Wszyscy szukali ściętych drzew, najlepsza była sosna, ponieważ najbardziej smoli. Produkcją często zajmowano się rodzinnie, wtedy kopiec dziegciu palił się tydzień lub dwa.
Historie o dziegciu – „medykamencie i cudzie nad cudami” sprawiły, że pan Roman nabrał szacunku do świąt, religii, łemkowszczyzny. Dziadek przekazywał mu prawdy wiary i opowiadał o łemkowskich zwyczajach. O tym, jak ksiądz, który przed święceniami nie ożenił się, nie mógł zdobyć w hierarchii kościelnej stanowiska wyższego niż pozycja proboszcza, bowiem każdy kapłan powinien założyć rodzinę. Ksiądz nie udzielał też ślubu Łemkowi, gdy ten nie miał ubranej czuły, tradycyjnego wierzchniego okrycia. Ponieważ biednych nie było na nie stać, pożyczali ubrania od bogatych. Słuchając o regionalnych zwyczajach, pan Roman „bujał w obłokach”, wpadał w podziw i pozostało mu to do dziś – w cerkwi w miejscowości Wólka z zachwytem odkrył obraz Matki Boskiej, która przyodziana jest w tradycyjny strój łemkowski.
Pan Roman towarzyszył dziadkowi podczas pokazów rzemiosła w skansenie w Nowym Sączu. Po śmierci krewnego przejął jego zainteresowania. Kierowała nim chęć uratowania dziegciarstwa przed zapomnieniem i podtrzymania tradycji. Dlatego często jeździł na pokazy i festyny. Nie należał do żadnej organizacji czy zrzeszenia, ale z kolegą, Piotrem Trochanowskim, zorganizował watrę łemkowską. Zaczęło się pod koniec lat 70. XX wieku. Zaproszono kolegów i koleżanki, było około stu osób. W następnym roku watra odbyła się na Czarnej i zgromadziła znacznie większe ilości zainteresowanych, przybyli także bracia Wereszczakowie – śpiewacy. Tradycja watry trwa do dziś.
Obecnie pan Roman większość czasu spędza za granicą. Wszystkie narzędzia i przedmioty przekazał Romanowi Penkale, z którym wcześniej jeździł na festyny, a także Piotrowi Stefanowskiemu, który założył małe Muzeum Etnograficzne w Nowicy. Chętnie jednak opowiada o rzemiośle, które zapadło mu w pamięć, dzięki opowieściom dziadka.