Pani Czesława Hanusiak zajmuje się bibułkarstwem i plastyką obrzędową.
Pani Czesława urodziła się w 1938 roku, niedaleko Tokarni, w przysiółku Więciurka, dokładnie na osiedlu Koty - mieszka tu po dziś dzień. Ze starej kurnej chaty, w której przyszła na świat i w której się wychowała, nic nie zostało. Na jej miejscu stoi dwupiętrowy murowany dom. W kuchni są dwa piece. Gazowy do gotowania wody na herbatę i murowany, pod którym praktycznie cały czas się pali. Obok domu znajduje się stara szopa, a w niej można znaleźć wiele sprzętów gospodarstwa domowego z początku ubiegłego wieku. Pani Czesława raczej woli rzeczy chomikować, aniżeli wyrzucać. ,,Były, to niech sobie są, skoro jest na nie miejsce" - mówi. Kiedy rozmawiam z panią Hanusiak, jej syn co chwilę przynosi mi różne stare narzędzia i prezentuje, jak to się tym działało. A to międlnice przyniesie, którą dawniej się len międliło, czyli usuwało osłonki łodyg lnu, by otrzymać czyste włókno. Albo starą tarę, którą wykorzystywano do prania. Albo w końcu kołowrotek, który to w domu był od zawsze, a jeszcze nie tak dawno pani Czesława go używała!
Dawniej na wsi wszystko, co człowiekowi było potrzebne do życia, a było tego niewiele, robiło się w domu – wspomina pani Hanusiak – a ojciec to skrzypki jeszcze robił od przedwojny i po wojnie zresztą też.
Już od dziecka szyła i wyszywała. Jeszcze mała była, do szkoły nie chodziła, a już sama sobie potrafiła uszyć lalkę, albo sukienkę. Ale na sukienkę był potrzebny materiał. Ale wtedy żadnego materiału poza jakimś tam „z odzysku”, i to od wielkiego święta, nie dało się zdobyć. Szyło się więc głównie z lnianego płótna, które produkowało się w domu. „To były takie nieciekawe powojenne czasy, nic nie było i jakby sobie człowiek sam wszystkiego nie zrobił, to nie miał by nic. Chociaż ludzie jakoś tak bardziej razem ze sobą żyli, prościej i radośniej. Może żyło się biednie, ale lepiej. Szczególnie już lepiej, jak za okupacji i strachu tez już takiego nie było” - dodaje pani Czesława. Z wojny pamięta tylko jedną rzecz, że jak w czterdziestym piątym roku Niemcy cofali się przed nacierającymi ze wschodu Rosjanami, to jedni siedzieli po jednej stronie doliny, a drudzy po drugiej i całą noc, pamięta to jak dziś, serie karabinów rozświetlały czarną noc, a huk wybuchów niósł się po okolicy.
- A jak trochę urosłam, to wyszywałam „jaśki” takie, poduszki znaczy się. Bo to proszę Pana, tutaj taki zwyczaj był, że jak u panny na łóżku dużo poduszek i ładne te poduszki to znaczy, że panna bogata i bogato za mąż pójdzie – wspomina z uśmiechem pani Czesława.
Bibułkowe i papierowe kwiaty, podłaźniczki, pająki i girlandy robiło się w domu od zawsze. Odkąd pamięta przygotowywała je z siostrą na każde nadchodzące święto. Na Boże Ciało każdy feretron musiał być przyozdobiony bogato kwiatami. Dziewczynki i kobiety przygotowywały kwiaty przez długi czas przed planowaną procesją.
- I niech pan sobie to wyobrazi, że ja, tak z tą siostrą przez dwadzieścia lat po ciemku, przy lampie naftowej szyłam i robiłam te bibułkowe kwiatki, elektryfikacja to do nas dopiero w latach siedemdziesiątych dotarła!
- A nie można było jakoś za dnia?
- Proszę pana! Za dnia to tu gospodarka była i jest, w polu się robi, albo inne rzeczy na głowie ma. Jak jest czas na coś innego to wieczorem, jak już zmierzch zapada. A jak mniej jest roboty na polu, na zimę, to już dni krótsze i znów po ciemku trzeba było siedzieć. Zresztą jak pracowałam dla Cepelii, to jeszcze przez parę lat, też po ciemku robiłam, czasem i setki kwiatów przez noc. I do dziś mi tak zostało, że jak coś sobie takiego chce zrobić, teraz to już bardziej dla siebie, to po nocy i czasem aż do drugiej siedzę.
Od 1970 roku pai Hanusiak pracowała dla Cepelii. Dostawała czasem zamówienia nawet na trzy albo i cztery tysiące kwiatów, więc wprawę w tym fachu ma wielką. Wykonywała również kwiaty dla Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Muzeum w Myślenicach, skansenu w Zubrzycy. Od 1974 roku jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych z Lublina. Obecnie wyrabianiem papierowych i bibułkowych ozdób zajmuje się hobbystycznie, często ludzie z okolicy zamawiają u niej ozdoby na różne święta i inne okazje. Chętnie pokaże dzieciom i dorosłym jak wykonywać ozdoby i kwiaty, poprowadzi warsztaty. Oczywiście jeśli tylko zdrowie pozwoli i w gospodarstwie będzie wszystko oporządzone.
Oprac. Jakub Włodek